Siquijor Cię uzdrowi

Po wyjeździe z wyspy Palawan pozostały nam dwa tygodnie na Filipinach do zagospodarowania. Nareszcie pozwoliliśmy sobie na brak dokładnego planu (jak za dawnych czasów). Wiedzieliśmy że lot mamy do miejscowości Dumaguete na wyspie Negros oraz że jest to dobra baza wypadowa do Negros Oriental (góry i jeziora), na wyspę Apo (nurkowanie z żółwiami), do mekki backpacker’ów na wyspie Bohol (czekoladowe wzgórza) oraz na tajemniczą wyspę Siquijor (szamani i uzdrowiciele).

Pierwsze dni spędziliśmy w samym Dumaguete, sympatycznym miasteczku uniwersyteckim, gdzie w końcu wszystko było tanie i autentycznie filipińskie. Maja i Bronek dochodzili jeszcze do siebie po palawańskich chorobach, a Kuba biegał na rynek po kolejne dostawy świeżych i soczystych mango. W wolnym czasie zastanawialiśmy się, jaki dalszy kierunek obrać. Po zbadaniu wszystkich możliwości padło na Siquijor, Apo i Oslob (pływanie z rekinami wielorybimi w okolicach Cebu).

Dumaguete

Dumaguete

O Siquijor (czyt. sikihor) słyszeliśmy już wcześniej od naszej zaprzyjaźnionej dziennikarki podróżniczki, a to co nas tam przyciągało, to właśnie możliwość spotkania uzdrowiciela. Na początku zamieszkaliśmy na północnym skraju wyspy w ośrodku Casa de la Playa. To miejsce dobre na całkowite odcięcie się, gdyż ukryte jest w bujnym ogrodzie i odizolowane od cywilizacji. Plaża świeci pustkami, niestety nie nadaje się ani do kąpieli ani do plażowania. Świetna jest natomiast na samotne melancholijne spacery, zwłaszcza o zachodzie słońca. Momentami wytwarzał się na niej wręcz mistyczny nastrój (morze płaskie i spokojne jak powierzchnia lustra, plaża szeroka przez odpływ, rtęciowe niebo i samotne stare domy pośród drzew mangrowych oraz niczym nieskalana cisza). Spokoju i relaksu mieliśmy już jednak wystarczająco dużo i po paru dniach zapragnęliśmy przenieść się na południe.

Północne plaże Siquijor

Północne plaże Siquijor

Okazja nadarzyła się sama podczas całodziennej wycieczki tricyklem dookoła wyspy. Zaprzyjaźniony kierowca i przewodnik Joseph pokazał nam świetny ośrodek w miasteczku San Juan, w którym zakochaliśmy się od razu i natychmiast zarezerwowaliśmy tam nocleg na dwa kolejne dni. Dostaliśmy domek dosłownie 10 metrów od morza z pięknym widokiem, obłędnymi zachodami słońca, wielką werandą, kuchnią i dwoma podwójnymi łóżkami, a wszystko to taniej niż wiele dotychczasowych noclegów z tą małą sędziwą norą w Casa de la Playa włącznie. Potem przedłużaliśmy pobyt jeszcze dwukrotnie, nie mogąc zrezygnować z tego, co ofiarował nam los (łącznie zostaliśmy tydzień rezygnując z próby dojechania do Oslob i rekinów, mimo iż bardzo chcieliśmy je zobaczyć, bo ponoć naprawdę warto).

Widok z naszego tarasu

Widok z naszego tarasu

Inne domki obok

Inne domki obok

Zabawy na plaży

Zabawy na plaży

Kokos prosto z drzewa

Kokos prosto z drzewa

Wracając do wspomnianej wycieczki. Jest to fajna forma zapoznania się z wyspą, która oferuje kilka ciekawych atrakcji. Większość podróżników (według Kuby tutaj są „podróżnicy”, a na Boracay i Palawan byli „turyści” hehe) robi pętlę dookoła Siquijor na własną rękę na wynajętym skuterze. My jednak ze względu na bezpieczeństwo Bronka (na całej wyspie nie było ani jednego małego kasku) wynajęliśmy tricykl z kierowcą. Z całej wycieczki najbardziej zapamiętaliśmy kąpiel w wodospadzie (Bronek był zachwycony).

Joseph

Joseph

Kąpiel w wodospadzie

Kąpiel w wodospadzie

Dobra szosa dookoła wyspy

Dobra szosa dookoła wyspy

Takie oto atrakcje turystyczne

Takie oto atrakcje turystyczne

Bronek wzbudza powszechne zainteresowanie

Bronek wzbudza powszechne zainteresowanie

Joseph, właściciel tricykla i nasz przewodnik na ten dzień, okazał się bardzo ciepłym i szczerym człowiekiem. Dlatego na koniec wycieczki odważyliśmy się Go zapytać, czy zna „prawdziwego” uzdrowiciela, nie takiego na pokaz dla turystów, ale kogoś kto naprawdę „leczy” tutejszych mieszkańców. Powiedział, że zna na dowód opisując autentyczne wyzdrowienie swojej znajomej oraz zaproponował, że następnego dnia zawiezie nas w góry, gdzie mieszka Uzdrowiciel.

Nie ukrywamy, że wiele się po tym spotkaniu spodziewaliśmy. Nasza rozbuchana wyobraźnia tworzyła hollywoodzkie wręcz scenariusze, a Kuba wygrywał najbliższą edycję World Press Photo. Jak możecie się domyślać, rzeczywistość okazała się skrajnie odmienna. Pierwszego dnia Uzdrowiciela nie było w domu. Drugiego bez przerwy lało, więc nie dało się jechać w góry. Zastaliśmy Go przy trzecim podejściu. Tricykl zatrzymał się nagle na drodze obok jednego z wielu takich samych skromnych ni to domków ni to sklepików ni to garaży. Z ustawionych przed wejściem głośników leciało filipino-disco, a obok pod wiatą młode chłopaczki grali w bilard. Joseph zaczął rozmawiać z patrzącym na nas sceptycznie postawnym panem chyba około pięćdziesiątki w żółtym podkoszulku i z papierosem, po czym odwrócił się w naszą stronę, wskazał ręką na rozmówcę i oznajmił: „Healer”. „No to kicha ze zdjęć” pomyślał Kuba i weszliśmy do środka.

W środku było tylko jedno pomieszczenie oklejone gazetami, obrazkami, jakimiś dyplomami i plakatami na ciemnych nieotynkowanych ścianach. Dookoła wisiały kolorowe plastikowe bibeloty, pluszowe zabawki, kolejny stary sprzęt grający i małe akwarium. W rogu był chrześcijański ołtarzyk z figurką matki boskiej. Przywitaliśmy się z domownikami (żoną chyba, młodą panią z rocznym dzieckiem i jakimś nastolatkiem). Wszystkich najbardziej interesował Bronek. Usiedliśmy na ławie pod dyplomami i zaczęliśmy objaśniać, co dolega pacjentce (na problem wymagający interwencji szamana wybraliśmy nieustająco doskwierające zatoki Mai). Uzdrowiciel poprosił Maję, by usiadła na krześle, a następnie rozpoczął badanie, które składało się w zasadzie z oględzin cierpiącej głowy i masażu okolic zatok oraz niezrozumiałego poszeptywania czegoś pod nosem. Po dwóch może trzech minutach stwierdził, że zatoki Mai są zatkane i dlatego męczą Ją migreny. Diagnoza zaskakująco zgodna z podejrzeniami dwóch laryngologów z Polski, którzy potrzebowali do niej rentgena. Następnie przyniósł z ogrodu liście jakiegoś zioła i pokazał Mai, jak ma wdychać wyciśnięty z nich sok. Zapłatę (co łaska) zostawiliśmy na ołtarzu obok figurki Maryi i wizyta dobiegła końca. Wszystko trwało może 10 minut. Minęły już cztery dni, jak piszemy te słowa i Maja z czystym sumieniem stwierdza, że migreny jak na razie ustąpiły.

Koleje dni spędziliśmy na totalnym lenistwie: w kajaku, w basenie, na plaży, na werandzie, grilując wieczorami świeże ryby kupione prosto od rybaka. Zrobiliśmy jednodniowy wypad na wyspę Apo, by pływać z żółwiami, a potem Kuba wypożyczył skuter i pojechał na samotną wycieczkę, ale to już opowieść na osobny post na Jego fotoblogu (www.jakubpuchalski.com). Zdradzimy tylko, że aby zdobyć wymarzone zdjęcie śpiewał z filipińczykami karaoke.

Z pełnym przekonaniem uważamy ponad tygodniowy pobyt na Siquijor za nasze najmilsze filipińskie doświadczenie.

Porady praktyczne:

  • Nie ograniczajcie się do szukania resortów na Siquijor tylko wśród tych, które są w internecie. W San Juan wzdłuż plaży jest mnóstwo fajnych ośrodków w o wiele lepszych cenach i o lepszym standardzie.
  • Na wyspie są tylko dwa bankomaty (trzeci dopiero jest montowany) w miasteczku Larena, które w dodatku nie zawsze działają. Warto zatem zaopatrzyć się w duże rezerwy gotówki jeszcze w Dumaguete.
Karaoke, wszędzie i o każdej porze

Karaoke, wszędzie i o każdej porze

Bronek zrobił łódkę z liścia bananowca

Bronek zrobił łódkę z liścia bananowca

3 komentarze

  1. Krzysztof pisze:

    Hej! Jak nazywa sie ten fajny ośrodek w San Juan, w ktorym mieszkaliscie? Bedziemy na Siquijor pod koniec lutego i szukam fajnej miejscowki 🙂

  2. Malwina pisze:

    Czytam i robię notatki przed wyjazdem 🙂 my również podrozujemy z maluchem 🙂 czy możecie podać namiar na noclegi (te w domku na plazy) na Siquihor? Nie mogę zlokalizować .

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.